Praktycznie o wolności

2001/12/25

Categories: prawo ekonomia Tags: śliwowica tradycja alkohol

Table of Contents

Praktycznie o wolności…albo refleksja świąteczna

Czasy komunizmu minęły, ale przejawów myślenia typu: głowa jest — paragraf się znajdzie jeszcze pełno dookoła. Dla mnie przykładem takiego myślenia jest kwestia rodzimych winnic i domowego alkoholu.

W czym rzecz. Otóż praktycznie każdy może mieć winnicę. Oczywiście każdy, kto ma kawałek terenu nadającego się do uprawy winorośli. Nasz klimat nie jest pod tym względem przyjazny. Ale istnieje coś takiego jak mikroklimat. Są tereny, gdzie winorośl dojrzewa i osiąga odpowiednią zawartość cukru. Innymi słowy nadaje się do wyrobu win. Wprawdzie fachowcy twierdzą, że nie będą to wina z najwyższych półek, ale przyzwoite, czy nawet dobre wina gronowe.

Jest u nas kilku, a może kilkunastu zapaleńców, którzy wytestowali różne odmiany winorośli właściwej w naszych warunkach. Dlaczego jednak nie można w sklepie kupić polskiego wina gronowego — przecież w latach 50., w okolicach Zielonej Góry było jeszcze ponad 50 ha winnic, z których owoców Lubuska Wytwórnia Win produkowała prawdziwe wino gronowe. Pal licho, że nie może to być wino z najwyższej półki, ważne, że polskie i mimo wszystko kilka półek wyżej aniżeli patykiem pisane.

Zrazu pomyślałem sobie, że to być może jakieś niejasności z akcyzą, etc. Okazuje się, że nie w tym rzecz. Otóż każda winnica powinna mieć własne laboratorium. Cóż, Bogu dziękować, że kilka wieków temu nie było takiego prawa. Nie mielibyśmy bowiem ani miodów, ani piwa… Komu takie prawo służy to ja nie wiem. Francuzi, Włosi, Hiszpanie … mają winnice, ale nie mają laboratoriów. Przecież jedno małe laboratorium może obsłużyć wiele winnic. U nas takie laboratoria są chociażby przy Wydziałach Technologii Żywności. Również SANEPID-y mają wystarczające wyposażenie.

Niektórzy zainteresowani liczą na to, że przepisy Unii wyprostują tego typu zawiłości. Może i tak, ale czas nie pracuje na naszą korzyść. A z drugiej strony to po prostu wstyd, żebyśmy takich prostych spraw nie potrafili sami załatwić. Na dobrą sprawę ma to wymiar kulturowy — Francuzi powiedzieliby nawet — cywilizacyjny. Na szczęście i u nas widać ślady rozumienia kulturowej roli szlachetnych alkoholi. Chociażby w uznaniu w 1992 roku przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków z Nowego Sącza Łąckiej Śliwowicy za niematerialne dobro kultury. Oczywiście z wpisaniem do rejestru zabytków.

Na przepisy unijne nie liczyłbym zanadto, zgodnie bowiem z unijną nomenklaturą, określenie “wino” obejmuje wyłącznie produkty uzyskane z fermentacji winogron. Dyrektywa, która reguluje rynek win w Unii, dotyczy państw, w których produkcja wina z własnych winorośli przekracza 25 tys. litrów rocznie. W naszych warunkach znakomite wino można uzyskać np. z owoców dzikiej róży czy owoców runa leśnego. W zasadzie nic, poza brakiem wyobraźni ustawodawcy, nie stoi na przeszkodzie aby takie wina pojawiły się w sklepach z dobrymi alkoholami.

Ale popatrzmy na ten problem dalej. Właściciel winnicy ma pewną ilość wina pierwszego gatunku, ale też pewną ilość wina gorszej jakości. Jako wino nie przedstawia ono dużej wartości, ale niekiedy jest to pierwszorzędny materiał na winiak. Tyle tylko, że właściciel winnicy nie może tego winiaku legalnie zrobić. Legalnie może tylko wylać wino.

Zresztą winiaku nie może zrobić nikt, nawet na własne potrzeby. Nie znam szczegółów prawnych, jakie obowiązują np. na Węgrzech, czy w Bułgarii albo Niemczech, ale nie wydaje mi się, aby destylacja wina dla własnych potrzeb była tam zakazana. Przepis ten jest dla mnie typowym przykładem zostawiania pułapek, aby można było posłużyć się carską zasadą: głowa jest — paragraf się znajdzie. Przecież, aby sprzedać alkohol trzeba mieć odbowiednie banderole i sprzedaż bez nich jest przestępstwem. A to, że ktoś sobie zrobi odrobinę winiaku dla własnych potrzeb nie powinno być przedmiotem prawa podobnie, jak to, że ktoś robi knedle ze śliwkami.

Są ludzie, którzy uważają, że społeczeństwo nie dorosło do pewnych wolności. Wyobrażają sobie, że ludzie rzucą się do robienia bimbru i zapiją się na śmierć, mimo że przykład okolic Łącka wyraźnie temu przeczy. Troskliwcy ci dla dobra społeczeństwa dopuścili do obrotu sławne marki: Arizona, Ostatnie tango, Pierwsza krew … w czasach wojennych zaś wódkę noszącą nazwę od pewnego morza — zapewne ze względu na związek pomiędzy chorobą morską a odczuciami po wypiciu niedużej nawet ilości owego specjału. Cóż można życzyć owym troskliwcom z okazji świąt i nadchodzącego 2002 roku. Myślę, że zdjęcia z barków odpowiedzialności zajmowania się niedojrzałym społeczeństwem.

>> Home