Przeglądam IT Resellera 22(47)/2004 i na stronie 40-tej trafiam na "Raport płacowy dla branży IT od lipca 2003 do września 2004". Optymistyczny - rosną pensje informatyków. Np. dla Krakowa jest to średnio nieco ponad 6000 brutto dla moich odpowiedników w biznesie. Tak czy owak to dobry znak. Pewien wskaźnik stanu gospodarki i świadomości menedżerów firm. Ale w artykule nie wspomina się np. o uczelniach. Dlaczego! Ponoć jest to temat nieinteresujący.
Osobiście czuję się trochę dotknięty takim pominięciem. Mam nawet kilka argumentów wskazujących na ważność uczelni w biznesie informatycznym:
Ale kontrargumenty są przygważdżające:
Poszczególne wydziały, instytuty prowadzą własną politykę informatyczną, ale rzadko mają planowany wcześniej budżet. Na ogół jest to walka o utrzymanie stanu, który kiedyś został osiągnięty - często przypadkowo.
Ponieważ idzie głównie o utrzymanie stanu to nie ma akcji wymiany sprzętu, dokupuje się go po trosze, coraz to inny, w zależności od tego kto wygra przetarg. W rezultacie utrzymanie ich w stanie wskazującym na działanie jest czasochłonne ponieważ nie można przygotować sobie żadnego systemu do automatycznej instalacji, etc. W firmie działającej na zasadach rynkowych byłoby to nie do przyjęcia ponieważ obsługa takiego systemu jest zbyt kosztowna. Człowiek przychodzący do pracy na 8 godzin musi na siebie zarobić i jego sprzęt musi działać sprawnie. Na uczelniach problem kosztów jest traktowany zupełnie inaczej. Wiele osób uważa, że jakość ich pracy nie ma wpływu na ich zarobki. Dotyczy to w szczególności pracowników szeroko pojętej obsługi. Większość informatyków nie ma sprecyzowanych obowiązków służbowych i zajmują się tym czym trzeba się zająć w danym momencie. Nie są kierowani na żadne szkolenia zawodowe, nie zdobywają żadnych certyfikatów... Innymi słowy ich umiejętności nie są w żaden sposób dostosowywane do wymagań rynkowych. Ba, są po prostu arynkowe...
To że uczelnie rzadko odnoszą się do zewnętrznych instytucji szkoleniowych i certyfikujących było kiedyś uzasadnione. To uczelnie były miejscem, gdzie powstał szeroko rozumiany ruch wolnego oprogramowania. Wiele poważnych aplikacji sieciowych powstawało na uczelniach jako projekty studenckie. Niestety polskie uczelnie nie miały w tym wielkiego udziału i trudno, aby powoływały się na takie tradycje. Tym bardziej, że w wielu przypadkach królują tu nielegalne aplikacje firmy Microsoft. A system Windows wygenerował pobocznie termin zadziwiający - obsługa komputera. Mój przyjaciel Olek N. twierdzi, że to analogia do terminu "obsługa konia". Obsługą konia zajmował się stajenny, a obsługą komputera zajmuje się wedle niektórych informatyk. Jest to typowe myślenie na uczelniach i jakoś nikt nie zauważa, że komputer z narzędzia pracy stał się niezależnym narzędziem do zarządzania czasem. I zarządza tym czasem zabierając go na różne cele, a to wymagając usunięcia wirusów, a to żądając więcej pamięci, a to łącząc się tam gdzie nie chcemy a nie łącząc się tam gdzie nie chcemy... a pracowici obsługiwacze komputerów trzymając się myszki niby końskiego ogona spędzają z siebie czas. Solidny, nikomu niepotrzebny kawał roboty, czy też niewidzialne mechanizmy rynku. Jak prawa zachowania.
Istnieje jeszcze jeden aspekt - moim zdaniem ważny. Otóż z gruba na to patrząc uczelnie kształcą pracowników wyższego szczebla. W tym kształceniu edukacja organizacyjna jest bardzo istotna, a moim zdaniem niesłusznie zaniedbywana. W tym sensie umiejętność wykorzystania czasu jest bardzo bardzo istotna. Jeżeli zaś komputer staję się ważnym narzędziem pracy to efektywność wykorzystania go do wykonania konkretnego zadania powinna być bardzo poważnie potraktowana. A w tej ocenie warto odwołać się do jakichś standardów. Ale jakie standardy efektywności może mieć firma, której działanie w tej materii opiera się na minimalizacji kosztów.
Moim zdaniem na uczelniach nie ma systemu wewnętrznego kształcenia umiejętności wykorzystywania informatyki we własnej pracy i trzeba taki system stworzyć albo korzystać z oferty zewnętrznych firm szkoleniowych i możliwości zdobywania certyfikatów. W przeciwnym razie dojdzie do tego, że prowadzący będzie mniej wiedział od swoich studentów i okaże się, że cała ta informatyka będzie szukaniem pensum dla prowadzącego, a nie budowaniem umiejętności studenta.